Kiedy pierwszy raz zaproponowałam rejs w ciepłych krajach, Piotr tylko skrzywił się z przekąsem, wszak jako wiking północnych mórz niezbyt był przekonany do tej idei. Po kilku rozmowach jednak zaaprobował pomysł wypłynięcia w rejs po wyspach Grecji. Tym samym szybko przeszliśmy od planu do jego realizacji. Wszystko zostało logistycznie zaplanowane, powstała wstępna trasa rejsu, wyczarterowaliśmy jacht i zebraliśmy super załogę.

Czarter rozpoczynaliśmy w Atenach 28.08.2021 w godzinach popołudniowych, dlatego zależało nam na szybkim odbiorze jachtu i zebraniu załogi żeby maksymalnie wykorzystać dostępny dla nas czas. Wszystko na szczęście odbyło się bez problemów i jeszcze tego samego dnia wystartowaliśmy z mariny Alimos do małej i uroczej zatoczki nieopodal Aten, gdzie zatrzymaliśmy się na kotwicy i spędziliśmy noc.

Poranek następnego dnia przywitał nas dość silnym wiatrem i sporym zafalowaniem, co wywołało lekką konsternację u części załogi. Zwłaszcza u tych, dla których był to pierwszy kontakt z żeglarstwem morskim. Niemniej po szybkim śniadaniu wypłynęliśmy w kierunku SW. Klimat i widoki były oszałamiające – ciepłe powietrze, lazurowa woda, wyspy usiane pięknymi górami i bezchmurne niebo. Wrażenie wręcz niesamowite, prawie rajskie i jak bardzo odmienne od naszego ukochanego Bałtyku.

Po kilku godzinach żeglugi dotarliśmy do malowniczej zatoczki w zachodniej części wyspy Agistri. Po bezpiecznym zacumowaniu na dwóch kotwicach zjedliśmy przepyszną kolację przygotowaną przez załogę, po czym podzieliliśmy się na dwie grupy. Grupa pierwsza – wypadowa – postanowiła skorzystać z okazji i udała się na eksplorację wyspy. Pozostała część załogi, która siłą rzeczy stworzyła grupę numer dwa postanowiła oddać się błogiemu chillowi na jachcie. My udaliśmy się wraz z grupą eksploracyjną i pomimo faktu, że było już dość ciemno, przeszliśmy się po wyspie korzystając z naturalnej inhalacji zapachem drzew iglastych unoszącym się w cieple bijącym od nagrzanego podłoża. Niedaleko znaleźliśmy też uroczą tawernę, której właściciele oprócz restauracji i pięknej plaży z leżakami posiadali też kilka gatunków zwierząt. I choć podczas naszego pobytu miejsce to było już zamknięte, to o świcie z naszego jachtu dało się słyszeć te wszystkie urocze stworzenia.

Tymczasem nasza noc okazała się pełna wrażeń ponieważ nasze kotwice nie trzymały jednostki stabilnie. Korekta według zaleceń Kapitana z wykorzystaniem patentu „pompowania” kotwicy pozwoliła nam bezpiecznie pozostać na kotwicowisku do następnego dnia.

Następnym punktem, który bardzo chcieliśmy zobaczyć była jaskinia na półwyspie Peloponez. Sama wyspa nie była specjalnie po naszej drodze ale po przeliczeniu czasu potrzebnego na dotarcie tam podjęliśmy się tej wyprawy. Na miejsce dotarliśmy tego samego dnia późnym popołudniem dzięki czemu udało nam się zrealizować założony plan. Dodatkowo, jako że jedna z załogantek obchodziła w tym dniu urodziny, postanowiliśmy pozostać na miejscu i świętować ten dzień w mieście Methana.

O poranku następnego dnia zrobiliśmy tylko szybkie zakupy i pędem ruszyliśmy na morze. Choć wody w zbiornikach było mało, to wystarczająco na cały dzień pływania, więc zdecydowaliśmy się zatankować w następnym porcie, a wybór padł na Hydrę. Kto był, ten wie, że woda tam jest trudno dostępna, a to wiąże się z kolei z jej kosmiczną ceną… Skorzystajcie z naszych doświadczeń – nie polecimy potomnym takich interesów. Woda kosztowała tyle jakby ją sam Zeus pobłogosławił, a przy rozliczeniu okazało się że nasze zbiorniki są co najmniej dwa razy większe niż określone przez producenta… 😉

Choć wejście do portu jest ciężkie, jachtów dużo, a miejsc mało (wszyscy stają na „plaster miodu”) i jest całkiem sporo turystów, to Hydra jest miejscem zapierającym dech w piersiach. Zrobiła na nas ogromne wrażenie włącznie z tym, że nie ma tam ruchu kołowego, a cały transport odbywa się z wykorzystaniem pojazdów czteronożnych w postaci miejscowych osiołków. Wieczorami wąskie uliczki zamieniają się w jedną wielką knajpę. Miejsce idealne dla Instagramerów :P. Pobyt w miasteczku okazał się dla nas jednak burzliwy i na wszelki wypadek sugerujemy pilnować przy miejscowych Grekach portfela.

Następny dzień rozpoczęliśmy bardzo wcześnie rano gdyż chcieliśmy zobaczyć wschód słońca na wodzie. I zdecydowanie było warto bo wyglądało to niezwykle majestatycznie. Po tym widowisku Kapitan wyznaczył kurs i popłynęliśmy w stronę Cyklad. Tym razem przelot był dość długi i dopiero późnym popołudniem zakotwiczyliśmy w zatoczce na południu wyspy Serifos. To był ten czas, że załoga potrzebowała dodatkowych rozrywek. Rozpoczęliśmy więc wspinaczkę okołomasztową z wykorzystaniem ławeczki bosmańskiej, było trochę nurkowania i eksploracja zatoczki jachtowym dinghy, który przy okazji został ochrzczony „Dingusiem”.

Kolejny dzień – przelot w stronę wyspy Kea. I tutaj matka natura sprawiła nam przyjemność zapewniając widok płynącego dostojnie żółwia. Oczywiście nie obyło się bez pamiątkowych fotek z tym pięknym kawalerem. 😊

Wieczorem dopłynęliśmy do zatoczki w miejscowości Koudourus. Z racji tego, ze był to ostatni wieczór naszego rejsu, zdecydowaliśmy się na kolację w tawernie przy pobliskiej plaży. Na miejsce dotarliśmy w kilku turach naszym Dingusiem. Zjedliśmy smaczną kolację i miło spędziliśmy czas. Niestety sam powrót na jacht już tak miły nie był ponieważ na plaży okazało się, że komuś wyjątkowo spodobał się nasz transport. Spodobał się na tyle, że postanowił sobie go przywłaszczyć pozostawiając nas bez możliwości bezpiecznego powrotu na jacht. Panika i niedowierzanie towarzyszyły nam podczas poszukiwań, które jednak spełzły na niczym. Liczyliśmy, że może ktoś przez pomyłkę zabrał naszego Dingusia ale po długich poszukiwaniach straciliśmy resztkę nadziei. Do transportu na jacht wykorzystaliśmy więc stojący na brzegu opuszczony ponton, który po przetransportowaniu całości załogi na jacht odstawiliśmy na miejsce (tutaj szacun dla załogi bo odstawiający go wrócił na jacht wpław).

Po tym zdarzeniu poranek mieliśmy zaplanowany, choć zgoła inaczej niż byśmy chcieli. Telefon do firmy czarterowej, wizyta na komendzie Straży Przybrzeżnej i dopiero po załatwieniu tych tematów mogliśmy wrócić do Aten gdzie dopłynęliśmy około północy. Choć następny poranek był pracowity ze względy na pakowanie, zdawanie jachtu i dalsze formalności związane z zaginięciem dinghy, to cała załoga kończyła rejs w dobrych humorach.

Niezapomniane widoki, piękna przyroda, pogoda jak na zamówienie i mnóstwo przygód. Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko więcej takich rejsów. 😊

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments