Moje plany rejsowe na rok 2022 ukształtowały się już w grudniu ubiegłego roku i tak naprawdę obejmowały większość Skandynawii. Punktem wspólnym dla wszystkich rejsów były wizyty na ziemiach szwedzkich przy czym pierwszy rejs obejmował tylko je z racji faktu, że planem było okrążenie Olandii poprzez Kalmarsund. Pierwotnie w założeniu było również zawitanie na Gotlandię ale wiadomo… Jedyne czego żeglarz może być pewien, to tego skąd wypływa. Cała reszta zależna jest już od wielu czynników.

W każdym razie ten pierwszy rejs odbywał się w tandemie czyli płynęliśmy na dwa jachty równolegle. Kapitanem drugiego jachtu był Piotr, którego poznałem w czasie zeszłorocznego rejsu do Kłajpedy i Lipawy [patrz artykuł „Kierunek – wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja.”]. Resztę załóg udało się zebrać w tradycyjny sposób czyli systemem ogłoszeń wśród znajomych i na grupach fejsbukowych. Składy uformowały się dosyć szybko, plan był ustalony, a kwestie logistyczne dogadane więc pozostało tylko czekać na ten wielki dzień rozpoczęcia rejsu.

Start

25.06.2022 w godzinach popołudniowych zebraliśmy się wszyscy w gdańskim Sobieszewie. Około godziny 1600 mieliśmy już przejęte obydwa jachty (Migotka i Chiron2), zaokrętowaną załogę i w większości zaprowiantowanie. Pozostały nam drobne zakupy głównie świeżych rzeczy jak mięsa i owoce, zjedzenie obiadu i szkolenie załóg. Oczywiście byłoby za łatwo gdyby coś się nie wydarzyło. W drodze na obiad jeden z załogantów doznał kontuzji… Co bardzo fajne, to doświadczenie bardzo szybko zintegrowało załogi. Ktoś pomógł koledze ułożyć się na trawie, ktoś zapewnił cień przed słońcem, a jeszcze ktoś zorganizował fizjoterapeutę z dojazdem na miejsce zdarzenia. Całość odbyła się na tyle sprawnie, że trzy godziny później kontuzjowany stał już na własnych nogach w stanie umożliwiającym mu żeglugę, wszyscy byli już po obiedzie, a prowiant został uzupełniony o brakujące elementy.

Po przeprowadzonym szkoleniu o 2030 odpaliliśmy silnik i odbiliśmy od nabrzeża. Pół godziny później mijaliśmy główki Górek Zachodnich, a po kolejnych 30 minutach w górę poszły obydwa żagle. Piękny zachód słońca dopełnił świetnej atmosfery. Delikatny wiatr SE2 powoli pchał nas w kierunku cypla helskiego, który minęliśmy po czterech godzinach. Dalsza żegluga po zmianie kursu na 330 mijała nam dość spokojnie przy wietrze o sile 1-3B i zmiennych kierunkach od S do E. W tych sprzyjających okolicznościach w ruch poszła wędka, na którą finalnie udało się złowić dwie belony dzięki czemu pierwszy raz udało mi się zjeść tą dość ciekawą rybę.

W niedzielę około południa obydwa jachty zbliżyły się do siebie na chwilę na odległość kontaktu głosowego by po wymianie uprzejmości ruszyć dalej obranymi rutami. Trasa mijała spokojnie urozmaicana trymowaniem żagli, sprawdzaniem wędki i innymi rejsowymi atrakcjami jak lektury, kambuz i opalanie. Pomimo momentami słabych wiatrów unikaliśmy odpalania silnika. W poniedziałek na porannej wachcie około 0630 wypatrzyliśmy z Jarkiem jakiś pływający element na wodzie. Nie była to żadna pława, a raczej wyglądało na jakąś zabawkę plażową. Oczywiście kurs na to „dziwne coś” i próba podjęcia tego na pokład zakończona sukcesem. Cała operacja trwała 20 minut, a znaleziskiem okazał się zestaw balonów, który wyglądał jakby się zerwał z jakiegoś jarmarku. Ponad połowa z nich miała jeszcze w sobie sporo helu więc po ich oporządzeniu i odcięciu tych pękniętych, trafiły one do mesy wzbudzając później spore zaskoczenie poszczególnych załogantów wychodzących ze swoich koi po spokojnie przespanej nocy.

Grönhögen

W poniedziałek o godzinie 0900 mijaliśmy już na trawersie latarnię Långe Jan ustawioną na południowym cyplu Olandii, a tym samym weszliśmy do cieśniny Kalmarskiej. Pierwszym planowym portem było Grönhögen, w którym zacumowaliśmy prawą burtą o 1030. Nie było problemu ze znalezieniem miejsca bo byliśmy czwartym jachtem w porcie, a podejście było wyjątkowo proste. Półtorej godziny później dołączył do nas Chiron2 cumując zaraz obok nas. Po sklarowaniu jachtów obydwie załogi udały się na zwiedzanie terenu.

Grönhögen jako miejscowość jest raczej spokojną wioską, w której główną atrakcją jest wiatrak Vädekvarn z restauracją znajdujący się około 400 metrów od portu. Na mnie osobiście większe wrażenie zrobiła urocza zatoczka dla łodzi wiosłowych znajdująca się na północny-zachód od portu oraz jeziorko pełne różnego ptactwa, które mijałem po drodze. Sam port jest też fajną bazą wypadową dla chętnych zobaczenia latarnię Långe Jan oraz mieszczącego się niedaleko rezerwatu przyrody Ottenby, w którym znajduje się obserwatorium ornitologiczne. Na miejscu można wypożyczyć rower aby dostać się do tych dodatkowych atrakcji. Dla nas po zwiedzeniu okolicznych atrakcji port stał się świetnym miejscem do zorganizowania małej imprezy integracyjnej, toteż zaanektowaliśmy długi stół z ławkami, który spokojnie pomieścił obydwie załogi. Wcześniej oczywiście przenieśliśmy go za budynek bosmanatu żeby uchronić resztę jachtów przed dźwiękami naszego radosnego gitarowo-wokalnego szantowania. Biesiada była zdecydowanie udana, a Piotr będący naszym wiodącym gitarzystą w ramach odpoczynku chętnie oddawał swój instrument we władanie Markowi i Joachimowi. Swoją drogą komplementujący się wzajemnie gitarzyści, to jest coś co na długo zostanie w mojej pamięci. 😛

Po tak udanym wieczorze, wtorkowy poranek należał zdecydowanie do tych trudniejszych. Nie było łatwo zwlec się z koi ale plan dnia nie specjalnie pozwalał spać do popołudnia. Zgodnie z ustaleniami z dnia poprzedniego postanowiliśmy odpuścić sobie wizytę w Kalmarze i udać się bezpośrednio do następnego planowego portu, którym był Borgholm co finalnie okazało się niezłą decyzją. O 1030 odpaliliśmy silnik i oddając cumy udaliśmy się w dalszą część Kalmarsundu. Tym razem Neptun dał nam więcej żeglarskich wrażeń i z początkowego wiatru SW 1B po dwóch godzinach rozdmuchało się ładnie do W o sile 4-5B. Wziąwszy pod uwagę, że na tym akwenie taki wiatr nie ma możliwości zbudować wysokiej fali dało to całkiem przyjemne wrażenia żeglarskie choć całość była okraszona przelotnymi deszczami. Bez jakiegoś dużego bujania momentami osiągaliśmy prędkość nawet 8,5kn, a im bliżej mostu olandzkiego (Ölandsbron) tym nawigacja stawała się ciekawsza bo pobliskie wody najeżone są płyciznami i podwodnymi skałami. Pod samym mostem przepływaliśmy około 1600 oczywiście całość dokumentując licznymi fotografiami.

Swoją drogą sam w sobie most też jest ciekawym obiektem bo jest jedyną drogą łączącą wyspę Olandię z kontynentalną częścią Szwecji. Ma długość ponad 6km, opiera się na 156 filarach, a w jego zachodniej części znajduje się charakterystyczne podwyższenie o prześwicie 36m umożliwiające swobodną żeglugę przez cieśninę.

Borgholm (tak, ten przez „g” i bez „n”)

Do mariny wpływaliśmy chwilę po godzinie 1900. Miejsca było wyjątkowo dużo więc ustawiliśmy się alongside lewą burtą przy pierwszym dostępnym pirsie zostawiając jeszcze miejsce dla Chirona2, który już tradycyjnie postanowił dopłynąć na zaszczytnym drugim miejscu. 😉 Najmniej przyjemna część postoju czyli dokonywanie opłat za niego przyniosło jednak wyjątkowo dobrą wiadomość, gdyż okazało się że w cenę postoju wliczone są sauna i basen znajdujące się w pobliskim hotelu. Oczywiście wszyscy skwapliwie skorzystali z tej możliwości, a widok zachodzącego słońca z okien hotelowego basenu był wyjątkowo klimatyczny. Jako, że wieczór upłynął nam pod znakiem rozpieszczania ciał w hotelowych atrakcjach, to samo zwiedzanie Borgholmu zostawiliśmy sobie na czwartkowy poranek. Okazało się to dobrą decyzją bo pogoda znów się poprawiła i od rana przywitało nas pięknie świecące słońce.

Poranek i południe upłynęło nam więc pod znakiem zwiedzania Borgholmu i uzupełniania niezbędnego prowiantu. Część ekipy udała się na zwiedzanie pobliskiego zamku Borgholm (Borgholms slott), a pozostała część zapuściła się w urokliwe miejskie uliczki. I w sumie trzeba przyznać, że sam zamek jest tutaj największą atrakcją. Miasteczko choć ma urokliwy skandynawski charakter, to nie oferuje zbyt wielu innych ciekawostek wartych obejrzenia. Przyjemny port i zadbana starówka z parkiem to raczej wszystkie atrybuty jeśli ktoś jest rządny zwiedzania. Ja na szczęście uwielbiam spokojny klimat nieprzeludnionych portów toteż odnalazłem się tutaj idealnie. 😉

Po tych porannych wycieczkach przyszedł czas wyruszyć do kolejnego portu, którym był Nabbelund w północnej części Olandii. Swoją drogą akurat kolejny port znalazłem przeglądając mapy i dochodząc do wniosku „Ooo. To może być ciekawe.”. W każdym razie 1255 oddaliśmy cumy i przy terkocie silnika wyszliśmy na szersze wody. Niestety tego dnia nie dość, że wiatr dość słaby, to jeszcze centralnie z kierunku północnego więc całą trasę pokonaliśmy pchani siłą diesla. Dobrze, że przynajmniej słońce wciąż ładnie świeciło więc można było bez oporów wygrzewać swoje kości w jego cieple.

Nabbelund

O 1910 mijaliśmy już główki zatoki Grunkallaviken mijając na trawersie latarnię Långe Erik. Pół godziny silnikownia przez zatokę i mogliśmy zacumować dziobem do nabrzeża mariny Nabbelund, rufę cumując do bojki. Sama miejscówka… hmmm. Dość specyficzna i fajna dla ludzi o określonym guście więc ja byłem oczywiście nią zauroczony. Zatoczka sama w sobie przypomina wielkie jezioro i poza wyznaczonym torem jest dość płytka więc trzeba uważać na podejściu. Dookoła mnóstwo lasów  i ptactwa wodnego i w sumie niewiele więcej. Zaraz obok mariny zaparkowane stało kilka kamperów, a w samej marinie byliśmy drugim jachtem. Chiron2 po dopłynięciu wykorzystał sporą ilość wolnego miejsca cumując sobie alongside do nabrzeża.

Mając na uwadze, że do najbliższego miasteczka było dobre kilka kilometrów, a nikt nie przejawiał specjalnie ochoty na tak fascynujący spacer, to postanowiliśmy zrobić sobie kolejny wieczór szantowy. Tym razem ławek nie było więc wykorzystaliśmy do tego nadbudówkę Chirona. Miejsca wystarczyło dla wszystkich. Jadła, napojów i muzykowania też nie brakowało bo wykorzystywaliśmy wszystkie zapasy pozostawiając sobie tylko co nieco na powrót do Gdańska.

Powrót (z torem przeszkód)

W drogę do domu obydwa jachty wyruszyły w czwartek 30.06. o 1300. Wiatr nie specjalnie nam sprzyjał wiejąc praktycznie w dziób i choć ruty mieliśmy wyznaczone podobne, to finalnie obydwa jachty rozdzieliły się po jakiś 4h tracąc kontakt radiowy. Nasza Migotka skierowała się bardziej w kierunku Władysławowa, kiedy Chiron2 obrał trasę bardziej w kierunku południowego cypla Gotlandii.

Płynęliśmy więc na żaglach dość często wspomagając się silnikiem bo czas zdania jachtu zbliżał się nieubłaganie. W ten sposób po 31h żeglugi znaleźliśmy się 6Mm na północ od Władysławowa. Od teraz przynajmniej zaczęło sensownie wiać więc była okazja popływać trochę na żaglach z wyłączonym silnikiem. Jakąś godzinę później niż nadchodzący od południa dał nam dość mocno popalić w ciągu kilku minut rozdmuchując się z przyjemnego 4B do konkretnych 8B. Nasze sztormowanie trwało dość krótko i po niecałych dwóch godzinach wiatr zaczął się uspokajać pozostawiając jednak nietajną martwą falę, a my kontynuowaliśmy naszą żeglugę do Gdańska. W Sobieszewie zacumowaliśmy około 0300. Po szybkim sklarowaniu jachtu jeszcze kolejne dwie godziny siedzieliśmy na nabrzeżu czekając na Chirona i jednocześnie celebrując nasz bezpieczny powrót. Chiron dopłynął dopiero 20h później, nękany awarią silnika i uszkodzeniem żagla. Niestety wpadli pomiędzy dwa niże zapewniające im „rozrywkę” w formie dwóch sztormowań przeplatanych zupełną flautą. Na szczęście kapitan i załoga dzielnie podołali takiemu wyzwaniu, cali i zdrowi wracając do portu. Dopiero teraz ten rejs tak naprawdę się zakończył, a zdobytego doświadczenia i wrażeń nikt już nie odbierze.

Podziękowania

Dorota  – oaza spokoju, w pięknym stylu zdobywająca pierwsze morskie szlify, z dużą determinacją przyswajająca coraz to nową wiedzę. Zdjęcia spod jej ręki wychodzą naprawdę piękne.

Ewa – chodzący wulkan energii i pomysłów wszelkiej maści. Pierwszy raz na jachcie i od razu Bałtyk! Zdecydowanie złapała bakcyla. Do tego po mistrzowsku przyrządziła nasze belony.

Nikodem – z zapałem i entuzjazmem zmieniał się z żeglarza śródlądowego w prawdziwego wilka morskiego. Oprócz ambicji nie brak mu też ciekawości nowo odkrywanych miejsc.

Marek  – doświadczony żeglarz chętny dzielić się swoją wiedzą z tymi mniej obeznanymi. Studnia cierpliwości, świetny gitarzysta i z ciętym dowcipem.

Jarek  – świetny sternik, któremu nie straszne są trudne warunki. Podejście do MOB (naszych balonów!) wykonał perfekcyjnie. 😉

Piotr – Chironowy kapitan, który dzielnie mierzył się z żywiołami i technicznymi przeciwnościami losu, a w wolnych chwilach zapewniał muzyczną rozrywkę w formie gitarowego grania.

Anka – niezmiennie uśmiechnięta dusza towarzystwa, ze świetnym poczuciem humoru. Tym razem sprawdziła się również jako logistyk zapewniając zaprowiantowanie na obydwa jachty.

Joanna – gejzer energii i chironowa fotomodelka. Jak już stanie za sterem, to batem jej nawet nie odgonisz. 😛

Joachim – dzielny żeglarz, który zasmakował w sztormowaniu. Nawet kontuzjowany nie poddaje się i pokazuje swoją wartość. Chętny do odkrywania nowych rzeczy, pomysłowy i uczynny.

Michał  – nieustraszony fotograf chironowej fotomodelki (czy mu się to podoba czy nie 😛 ). Zawsze gotowy rzucić celnym żartem, a uwierzcie że trafia w punkt. ;D

Grzegorz  – nie dla niego wyznaczone kursy, ciągnie go tam gdzie dobrze wieje. 😉

Do zobaczenia na morzu. Ahoj!

P.S. Po informacje o planowanych rejsach zapraszam do odpowiedniej zakładki.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments